Może znacie Państwo zabawną i pouczającą zarazem, bujną historyjkę autorstwa włoskiego pisarza o nazwisku Gianni Rodari, pt. „Gelsomino w Krainie Kłamczuchów” (w innych wydaniach: … w Kraju Kłamczuchów). Tytułowy bohater, po naszemu Jaśminek, trafia do krainy, w której koty szczekają, psy miauczą, a chleb nazywany jest atramentem. Jednak reszty – jak to w edukacji domowej – musicie dowiedzieć się sami, a książka jest powszechnie dostępna.
I my, tu w Polsce, mamy taką Krainę, którą rządzą Zmieniacze znaczenia słów i wyrażeń, już okrzepłych w pierwotnym znaczeniu, tak w języku potocznym, jak i w języku naukowym. W erze koronawirusa zaczęła to „reformatorstwo” Gazeta Wyborcza, za nią podążył portal Wirtualna Polska, a teraz jeden z Kandydatów na Prezydenta Najjaśniejszej. Czy to tylko bezmyślność, czy strategia ideowo słusznej zmiany, tymczasem nie wiadomo.
Wszystkie te podmioty przekonują nas, że „edukacja domowa” to jest to, co teraz rodzice i ich dzieci uwięzione w domach robią dzień w dzień, za wyjątkiem (o ile) weekendów. A więc owa w większości ułomna „edukacja zdalna”, którą lepiej byłoby nazywać „tradycyjną szkołą z aresztu domowego realizowaną”, to właśnie, zdaniem wyżej wymienionych, „edukacja domowa”. Wspomniany Kandydat na Prezydenta mianował nawet swego osobistego „doradcę ds. edukacji domowej”.
Jeśli to, co robi szkoła i samozwańczy SuperEdukatorzy w Internecie, to prawdziwa edukacja domowa, to kim my jesteśmy?! Ni psem, ni wydrą?!
Osobiście odradzam, byśmy się mianowali „hołmskulersami” (nawet pisanymi z angielska). Może więc dla odróżnienia zwijmy się odtąd TKDSOOPIASS (Tymi, Których Dzieci Spełniają Określony Obowiązek Poza Instytucją, A Szczególnie Szkołą).
Kto z Państwa „za”?
Ok jestem za.
PolubieniePolubienie