Jak to się sprawy lubią splatać. Pojawiają się niekiedy całymi seriami, wywołując człowieka do tablicy, a w dodatku zachęcają do zajrzenia na „lewą stronę” regularnego z pozoru haftu i, w efekcie, do „odbrązawiania” pomnikowych postaci.
Pisałam ledwo co o manewrach angielskich arystokrato-socjalistów, wykorzystujących to, co robią „fantazyjne” para-szkoły, jako argumentu przeciwko edukacji domowej, bo to rodzice e.d. swoje dzieci tam posyłają. Pływanie w strumyku nie zastąpi wiedzy o symbolach kulturowych, płynącej z lektury Biblii i greckich mitów, w ich fragmentach poświęconych morskim stworom. Owo pływanie może sprawiać przyjemność i może okazać się użyteczne, ale „głowy” raczej nie rozwija.
O specyficznie harmonijnym wiązaniu edukacji „serca”, „rąk” i „głowy” pisywał kiedyś, jak się o nim powiada, „ojciec edukacji współczesnej”, szczególnie jej wczesnoszkolnego etapu, niejaki Johann Heinrich Pestalozzi. To on zaproponował model szkoły, w którym dzieciom w młodszym wieku szkolnym „zagospodarowuje się” czas na praktyczne robótki ręczne, na grupowe zajęcia plastyczne i muzyczne, na zajęcia sportowe, rezygnując z edukacji umysłowej, bo … są na to za małe. Owo „upupianie” jest ulubioną i odwieczną strategią dorosłych. A jaki mogą mieć w tym interes?
Pestalozzi (alias Alfred), może dlatego, że sam był założycielem genewskiej gałęzi bawarskiego stowarzyszenia Iluminatów (Oświeconych) – realizujących masońską ideologię rugowania tradycyjnych więzi: rodzinnych, sąsiedzkich i religijnych, na rzecz podległości względem słusznego „porządku społecznego” służącego elitom Państwa – proponował swój model dla utrzymania porządku politycznego, dla nauczenia dzieci chłopskich i robotniczych akceptacji swego miejsca w świecie i rezygnacji z ambicji rozumienia, a już tym bardziej, uchowaj Wielki Architekcie Świata, z prób zmieniania tego świata na lepsze. W zamian za to dzieci w szkole miały swój czas „spędzać”, tj. jakoś go ze swej biografii usuwać.
John Taylor Gatto uważa, że ten celowy tryb postępowania (który dziś walnie wspiera, mocno przez elity finansowana, popkultura) prowadzi do „odmóżdżenia” dzieci i młodzieży, którą stać na to, by w kształceniu ogólnym, obok rzeczy praktycznie i moralnie istotnych, uczyć się poważnych spraw z historii, filozofii, literatury, sztuki i teologii.
W swej miłości do wyimaginowanego dziecka, manipulatorską „metodę Pestalozziego” wdrażają dziś (pomińmy świadome nadużycia na tym polu) zwolennicy wielu alternatywnych rozwiązań edukacyjnych. O sancta simplicitas!
Skoro już (jak twierdzą ewolucjoniści) zeszliśmy z drzewa, to droga w drugą stronę, by siedzieć tam na stałe, raczej nas w rozwoju, ani indywidualnym, ani gatunkowym nie posunie!