W dniach 20-21 września w obchodzącym 777-lecie lokacji Toruniu odbył się VII (jakżeby inaczej) Zjazd Pedagogiczny, najważniejsza ogólnopolska konferencja nauk o edukacji.
Takie cykliczne spotkanie odbywa się raz na trzy lata, gromadząc obok najwybitniejszych polskich pedagogów – teoretyków i badaczy – także młodszych pracowników nauki, chcących zaprezentować swoje dokonania na polu pedagogiki, tak ważnej dla teraźniejszości i przyszłości narodu dyscypliny naukowej.
Po raz pierwszy w historii Zjazdów Pedagogicznych pojawiła się podczas obrad tematyka edukacji domowej, zaprezentowana przez mojego męża. Wydawało się, że będzie to jedno z wielu drobnych, a więc mniej istotnych zagadnień pedagogicznych, a okazało się, że liczni naukowcy są żywo zainteresowani tą formą kształcenia. Co więcej, życzliwość (a może nawet Pedagogiczna „MOC”) jest z nami, domowymi edukatorami.
Podchodzili do Marka uczeni z różnych stron kraju, by wspomnieć, że z zainteresowaniem przeczytali książkę pt. „Edukacja domowa” i od lat przekazują swoim studentom wiedzę na temat domowego nauczania.
Pozwolę sobie teraz, w kontekście Pedagogicznego Zjazdu, na odrobinę prywaty. Nie byłoby naszej rodzinnej edukacji, gdyby nie inspiracje, pomoc i moralne wsparcie trzech wielkich sław polskiej pedagogiki – Profesorów: Zbigniewa Kwiecińskiego, Aleksandra Nalaskowskiego i Bogusława Śliwerskiego.
Profesor zw. dr hab. Zbigniew Kwieciński od zawsze był Mentorem mojego męża. Był jego opiekunem naukowym w czasie studiów, realizowanych w trybie indywidualnym, promotorem jego prac: magisterskiej i doktorskiej, a przez lata kierownikiem Zakładu Socjologii Edukacji WSE UAM, gdzie Marek pracował.
Profesor zw. dr hab. Aleksander Nalaskowski okazał się „Ojcem Chrzestnym” naszego domowego nauczania, ponieważ to on, tłumacząc książkę Rolanda Meighana, gdzie po raz pierwszy „po komunizmie” wspomniana była ta odmiana edukacji, zainspirował nas do podjęcia się tego szczególnego wyzwania.
Profesor zw. dr hab. Bogusław Śliwerski to „Mąż Opatrznościowy” naszego domowego edukowania, szczególnie co do wsparcia w naszych bojach z twardogłowymi oświatowcami. Występował w naszej obronie w mediach (zawsze będę Panu Profesorowi wdzięczna za „list otwarty”, jaki zamieścił w 2001 roku w „Rzeczpospolitej”) i sprzyjał nam na akademickiej niwie (Dziękuję Panie Profesorze za pomoc mojemu synowi!).