Mijają właśnie dni celebrowania postaci Babci i Dziadka w ich rzeczywistych rodzinnych wcieleniach.
Oczywistą jest zbędność zadawania pytania: Czy dziadkowie mają cokolwiek wspólnego z edukacją domową, przecież ta jest edukacją rodzinną, a nie dość, że dziadkowie częścią rodziny są, to jeszcze bez ich niegdysiejszego fizycznego i moralnego zaangażowania nie pojawiłoby się na świecie ani pokolenie panujące (rodzice), ani wstępujące (dzieci).
Pytać więc za to trzeba: Jak lokują się dziadkowie względem domowej edukacji swoich wnuków?
Jednocześnie, wbrew pomówieniu, że z powodu przyrodzonego jakoby wiekowi senioralnemu konserwatyzmu, zawsze będą dziadkowie krytycznie nastawieni do „nowoczesnego” pomysłu na naukę w domu, prawda jest bardziej złożona.
Owszem, bywa, że dziadkowie są negatywnie nastawieni do edukacji domowej, ale tylko ci, którzy ponad rozsądek (wiadomo przecież wszystkim, że szkoła nie jest żadnym cudem społecznym) i ponad potrzeby najbliższych stawiają instytucję szkoły. Dzieje się tak z różnych powodów. Po pierwsze, wskutek uznawania, że szkoła mimo wszystko jest społecznym „cudem”, dla którego nie ma alternatywy, a po wtóre, wskutek przyjęcia postawy lokajstwa względem obcych: państwa z jego oświatą (szczególnie jeśli się było zawodowym nauczycielem) i sąsiadów, boć edukacja domowa jest nie-normalna – nikt tak wokół nie robi. Cóż, kuracji na takie postawy dotąd nie znaleziono.
Są też dziadkowie, którzy przejawiają obojętność wobec edukacji domowej ich własnych, przecież, wnuków. Ci wolą inaczej spędzać czas! A czyż zaangażowanie w edukację domową wnuków, nie mogłoby być przyjemną formą spędzania czasu?!
Tak, o ile odpowiednio do czasu „podchodzimy”. Otóż w dawniej stosowanej polszczyźnie spędzanie oznaczało pozbywanie się czegoś niepożądanego, odganianie tegoż. Dlatego też o aborcji w kontekście i w języku medycznym mawiano, że jest „spędzaniem płodu”. Podobnie było ze snem „z powiek”.
Kiedy mowa o ewentualnym zaangażowaniu dziadków w edukację domową wnuków, lepiej byłoby tę formę gospodarowania czasem nazwać „spożytkowywaniem”, które oznacza konstruktywne czasu wykorzystywanie.
Dziadkowie mogą (za wyjątkiem osób, którym zdrowie na to nie pozwala) pomagać w edukacji domowej wnuków i nierzadko … to czynią. Znamy takich! Są mądrymi (nawet jeśli amatorskimi), cierpliwymi i ciepłymi nauczycielami, wychowawcami i opiekunami, w tym także – zastępując nieobecnych rodziców – opiekunami prawnymi, formalnie odpowiedzialnymi za edukację własnych wnuków. Mogą więc być wielce pomocnymi dla swoich dzieci – formalnych i realnych edukatorów domowych dzieci następnego pokolenia.
Nic nie stoi też na przeszkodzie, by osoby w wieku senioralnym – potocznie mianowane przecież „dziadkami” i „babciami” – przybrały status „dziadków przyszywanych” w cudzych, acz zaprzyjaźnionych rodzinach, pomagając w domowej edukacji. Pamiętać trzeba, że modna dziś edukacyjnie kategoria „mentora” wykorzystuje imię mitycznego Mentora, przyjaciela Odyseusza, troszczącego się w trakcie wojny trojańskiej o jego syna, Telemacha. Mentor był leciwy, bo właśnie z wiekiem człowiekowi przybywa (w warunkach idealnych wszelako) mądrości. Szkoda tę mądrość marnować!
Tak więc w edukacji domowej i dziadkowie, i babcie są nader właściwymi osobami, na właściwym miejscu!
prof. UAM dr hab. Marek Budajczak