Co z edukacją domową? – pyta na swojej stronie i w formalnym wystąpieniu Rzecznik (nominalnie) Praw Dziecka, kierując swoje pytanie do Pani Minister Edukacji Narodowej. Mimo, iż miał na to prawie osiem lat (a różne prośby o interwencje otrzymywał już wcześniej) Pan Rzecznik ocknął się w sprawie edukacji domowej dopiero teraz.
Lepiej późno, niż wcale – powiecie? Tak, byle dorzecznie! W przeciwnym razie, nawet jeśli mimowolnie, może przysłużyć się ogrodnikowi-homeschoolerowi, jak to zrobił niedźwiedź-przyjaciel u La Fontaine’a (lub Kryłowa).
Rzecznik pozyskawszy informacje z „różnych” źródeł i przetworzywszy je „po swojemu”, załatwia „muchę” problemów edukacji domowej przy pomocy „głazu” scalonego z szeregu niedorzecznych konceptów (wszystkie wypracowane, rzecz jasna, w duchu odpowiedzialności za „Los Każdego Polskiego Dziecka”).
Oto i kolejne przedmioty troski, oraz „pomysły” na ich rozwiązanie, Rzecznika:
Czy uczniowie zdobywający wiedzę w systemie edukacji domowej i zdający egzaminy w trybie zewnętrznym, są tak samo wykształceni jak rówieśnicy na co dzień uczęszczających do szkoły? – pyta najpierw. A niech ich ręka boska broni, żeby być tak samo wykształconymi, jak uczniowie szkół! Gdyby tak miało być, to rocznych egzaminów klasyfikacyjnych na pewno by skutecznie nie zdawali. A przecież zdają!
(…) lista problemów związana z tzw. edukacją domową (…) budzi wątpliwości o skuteczność takiego nauczania. Dobrze byłoby sprawdzić jak jest naprawdę – wskazuje dalej, przy użyciu nie całkiem poprawnej polszczyzny. Dlaczego niby jakieś poboczne kwestie miałyby przesądzać o efektywności edukacji domowej?! Skądinąd porządny Rzecznik najpierw powinien zająć się sprawdzeniem skuteczności nauczania tych 99,99% uczniów uczęszczających do polskich szkół, bo to się liczy dla przyszłości narodu, państwa i Europy, a nie zajmować się nieistotnym społecznie „marginesem”!
Jednocześnie wnoszę o rozważenie możliwości zlecenia przez Panią Minister badań diagnozujących efektywność nauczania organizowanego w trybie art. 16 ust. 8 ustawy o systemie oświaty, w kontekście wyników uzyskiwanych przez uczniów z egzaminów zewnętrznych. Tu nie całkiem wiadomo, o co Panu Rzecznikowi chodzi. Czy chciałby porównania wyników uczniów szkół (razem czy osobno publicznych i niepublicznych – nie mówi) i uczniów „domowych”, w zakresach podstawówkowego sprawdzianu, gimnazjalnego egzaminu i matury, czy może jakoś „inaczej”? A gdyby nawet (choć kolejne zagraniczne badania ewidentnie wykazują wyższość „domowoedukowanych” nad „szkolnymi”!), to co miałoby wynikać z zaliczania tych „zewnętrznych egzaminów” nawet na same oceny „dopuszczające”?! Czy zachodzi w RP jakikolwiek prawny przymus ich zdawania na „5”?!
Dalej przebąkuje Rzecznik o potrzebie standaryzacji egzaminów klasyfikacyjnych. Nawet jeśli znaleziono by „ofiarę” do opracowywania takich egzaminów (Komisje Egzaminacyjne nie radzą sobie przecież z już obowiązującymi egzaminami), to jak dałoby się to uzgodnić ze zróżnicowanym czasowym trybem organizowania tych egzaminów w różnych szkołach w kraju? Pełna standaryzacja równałaby się w tym punkcie całkowitej likwidacji edukacji domowej. Chyba że Rzecznikowi o to właśnie chodzi!?
Rzecznik przedstawia „stanowisko” Unii Metropolii Polskich (sic!), pisząc: wskazano, iż dotychczasowy sposób dysponowania subwencją oświatową pomniejszał pulę środków przeznaczaną na uczniów kształcących się w szkołach stacjonarnych.Pomijając nieprawdę co do finansowych faktów, zawartą w tej konstatacji, i manipulatorskie nastawianie „społeczeństwa” przeciwko okradającym „jego” dzieci wrażym edukatorom domowym, to widać wyraźnie, czyją stronę trzyma Rzecznik. Może należałoby się zatem przekwalifikować na Rzecznika Praw Samorządowców?!
Niepokojem napawa też Rzecznika pojawianie się w przestrzeni edukacyjnej podmiotów, których funkcjonowanie ogranicza się wyłącznie do prowadzenia procesu edukacyjnego uczniów spełniających obowiązek poza szkołą. Podmioty te nie funkcjonują w oparciu o przepisy ustawy o systemie oświaty, a często używają nazwy „szkoła”. Czy eksperymentalny charakter prowadzonej przez owe podmioty działalności nie wymaga określenia ich statusu w systemie oświaty? Czy używanie nazwy „szkoła” jest uprawnione? Plącze i myli tu Rzecznik różne, a niepowiązane ze sobą kwestie, co gorsza, wszystkie tymczasem legalne i legitymizowane przez MEN, sugerując, że kwitnie tu jakaś patologia.
Przywołuje jeszcze Rzecznik szereg innych, szczegółowych, częściowo wydumanych (nie wiadomo przez kogo?) „spraw” (jak np. sprawę ocen z zachowania), nie rozpatrzywszy ich dogłębnie, a już wnioskując o ich „załatwienie”.
Jak widać, od generalnej dorzeczności (bo uporządkować niektóre kwestie edukacji domowej rzeczywiście trzeba), do steku szczegółowych niedorzeczności w jednej i tej samej sprawie u Rzecznika Praw Dziecka … tylko jeden krok!