Kilkoro rodziców tzw. edukacji domowej, przeczytawszy korespondencję jednego z ojców, nauczających wraz z małżonką własne dzieci w domu, przeprowadzoną z Przewodniczącym tzw. „grupy roboczej d/s kontaktów z MEN”, podzieliło się ze mną swoimi obawami co do tego, że ich potrzeby nie są być może właściwie reprezentowane, są bowiem we wspomnianej grupie osoby, których działalność nie tylko stoi w sprzeczności z rozumieniem roli rodzica przez owych zatroskanych, ale nawet, że godzi w dobro rodziny jako takiej (np. oferując kursy edukacji w zakresie „samoobrony” seksualnej, po których małe dzieci miałyby denuncjować także swoich rodziców w kwestii molestowania, którego prawie wszystkie – więcej niż siedmioro na dziesięcioro – mają podobno w naszym kraju doświadczać). Podzielam te obawy, ale cóż są rodzice, którzy uważają, że taka „działalność” im i ich dzieciom służy. Ich zatem sprawa, kogo sobie do „współpracy” przy wychowywaniu i nauczaniu własnych dzieci wybierają. „Śmietankę” z takiej „współpracy”, albo i tak uwarzone „piwo”, sami będą konsumować. Także ich dzieci.
Inna rzecz, że przy okazji tej listownej wymiany pojawiły się po raz kolejny stwierdzenia, które wydają mi się nietrafne. Pozwólcie jednak Państwo, że tu oddam klawiaturę mojemu mężowi, który nieraz o tych sprawach już mówił i pisał. Przypominania o tym nigdy – jak widać – dosyć.
(dalszy ciąg autorstwa Marka Budajczaka)
Przyjęty dalej porządek to prezentacja dwóch cytatów z e-listu Przewodniczącego „grupy roboczej …” wraz z odpowiadającymi im komentarzami:
Cytat nr 1.
1) pomimo potocznego określenia Edukacja Domowa – używanego zarówno przez przedstawicieli MEN, mass media, oraz rodziców zaangażowanych w poza szkolne formy spełniania obowiązku szkolnego przez ich dzieci; w polskim ustawodawstwie oświatowym nie występuje powyższy termin prawny. Nadal obowiązujący jest zapis w ustawie o systemie oświaty (art. 16 ust. 8 do 14) http://www.edukacjadomowa.pl/pr006.html,
Komentarz M.B.
Nie istnieje na terytorium RP, mimo twierdzenia Przewodniczącego „grupy roboczej …”, prawna możliwość zaangażowania się rodziców w różne „poza szkolne formy spełniania obowiązku szkolnego”. Zachodzi wyłącznie – jako jedna jedyna – możliwość spełniania obowiązku szkolnego poza szkołą (oraz, dla pozostałych dwóch poziomów edukacji, obowiązku rocznego przygotowania przedszkolnego i obowiązku nauki poza szkołą) na podstawie wniosku rodziców lub prawnych opiekunów (albo, ewentualnie, na podstawie wniosku młodego człowieka, który ukończył lat 18), oraz przy zezwoleniu konkretnego, acz dowolnie wybranego, dyrektora szkoły publicznej bądź niepublicznej. Jeśli zatem zasadniczo sprawa ta dotyczy rodziny, to metonimia miejsca [metonimia to wyrażenie zastępujące jednoznacznie powiązane z nim inne wyrażenie] dla „rodziny”, jaką jest „dom”, jest oczywistym i tradycyjnie akceptowanym rozwiązaniem. Epitet „domowa” dodany do „edukacji” tworzy łatwo pojmowalny termin złożony. Tak rozumieją to także Anglosasi, stosując określenia: „home education” lub „homeschooling”. Nie jest to także określenie zaledwie potoczne, stosowane jest bowiem konsekwentnie przez różnych autorów jako termin naukowy.
Skądinąd prawna formuła, na którą powołuje się Pan Przewodniczący „grupy roboczej …”, a zastosowana w ustawie o systemie oświaty, mimo swojej absurdalności (obowiązek „szkolny” spełniany „poza szkołą”, jest tak samo sensowny, jak „obowiązek małżeński” spełniany z obcą osobą), została wymuszona zapisem konstytucyjnym, pierwotnie stalinowsko-perelowskiej ustawy zasadniczej z 1952 r., obowiązującej jeszcze w 1991 roku, kiedy tzw. sejm kontraktowy przyjmował oryginalny zapis o „edukacji domowej”, a obecnie podtrzymywana jest na mocy zapisu Konstytucji RP z 1997 roku, która ustanowiła – generując dodatkowy bałagan – jeszcze drugi rodzaj obowiązku edukacyjnego, a mianowicie „obowiązek nauki” dla każdej osoby poniżej 18 roku życia, cedując wskazanie sposobów wykonywania obowiązku szkolnego na ustawę o systemie oświaty. „Sposoby wykonywania obowiązku szkolnego” (i nauki) są w naszym kraju jedynie dwojakie: w szkole lub poza nią, jednak w tym drugim wypadku wyłącznie w drodze przyjęcia przez rodziców formalnej odpowiedzialności za zapewnienie dziecku możliwości do nauki i egzekwowanie tej nauki od niego, w formalnej współpracy z konkretną placówką szkolną, (co najmniej) sprawdzającą, poprzez egzaminy klasyfikacyjne, wyniki tej „rodzinnej” czyli „domowej” edukacji. Forsowanie w omawianej sytuacji – zamiast oczywistego i poręcznego, a także powszechnie przyjętego określenia: „edukacja domowa” – wyłącznie formuły prawnej byłoby groteskowym, tak jak oficjalne nazywanie za komuny „krawata” – „zwisem męskim ozdobnym”. „Edukacja domowa” jako termin przetrwa, niezależnie od tego, czy to komuś, z jakichś jego względów, przeszkadza.
Cytat nr 2.
2) w związku z powyższym wszyscy uczniowie (a w konsekwencji rodzice), korzystający z ww. zapisu ustawy bez względu na to w jakiej formie (nauki przez rodziców w domu, zatrudnienia guwernera, korzystania z korepetycji i kursów, tworzących nieformalne, czy też formalne kluby ED lub „unschoolingowe”, inicjujący szkoły demokratyczne, tworzący szkoły tylko dla ED, ratujący szkoły wiejskie z ofertą dla ED, emigranci chcący by ich dzieci dodatkowo realizowali program polskiej szkoły) realizują obowiązek szkolny poza szkołą – czyli są potocznie nazywani Edukatorami Domowymi,
Na chwilę obecną, przy obowiązujących aktualnie zapisach ustawowych oraz trudności w zdefiniowaniu „prawdziwego edukatora domowego”, nie sposób jest rozmawiać jedynie o dzieciach w Polsce uczonych przez rodziców w domu.
Komentarz M.B.
Wyliczenie jednym tchem i zrównanie wszystkich osób „swoiście zainteresowanych” edukacją domową z „Edukatorami Domowymi” tj. „realizującymi dany obowiązek edukacyjny” (tylko taka parafraza sformułowania Pana Przewodniczącego „grupy roboczej …” jest adekwatna względem obecnych polskich warunków prawnych) jest nieuprawnione. Edukatorami Domowymi są w RP (nieoczywisty jest status rodziców dzieci w wieku szkolnym mieszkających na stałe poza granicami kraju) wyłącznie Ci, którzy wystąpili z wnioskiem do danego dyrektora szkoły i uzyskali, obłożone ustawowymi warunkami, zezwolenie na „edukację domową”. Ich ewentualne późniejsze wybory co do formy realizowania edukacji własnego dziecka (np. w niby-szkołach demokratycznych), mają charakter wtórny, nie zmieniający istoty ich pierwotnego prawnego usytuowania w systemie oświaty. Edukatorami Domowymi nie mogą być więc ani sympatycy, ani „przedsiębiorcy oświatowi” czy ich „pomocnicy” wszystkich odmian, którzy są także reprezentowani w tzw. „grupie roboczej …”. W konsekwencji, wbrew twierdzeniu Pana Przewodniczącego „grupy roboczej …”, nie zachodzą żadne trudności w odróżnianiu „prawdziwych edukatorów domowych”, od „aktywistów edukacji domowej”, tj. od osób korzystających na różne sposoby na współpracy z „prawdziwymi edukatorami domowymi”. Osobną kwestią jest to, czy tzw. „grupa robocza ds. kontaktów z MEN” zgłasza roszczenie do reprezentowania w ramach tych kontaktów z MEN wyłącznie potrzeb rodzin edukacji domowej, czy jest reprezentantem wszystkich „interesariuszy” okołoedukacyjnodomowych. Ale na to pytanie „grupa robocza” winna już, ewentualnym pytającym, odpowiedzieć sama.